6. Bo śmiech to zdrowie
Zdecydowanie małżeństwo uczy mnie tego, żeby po prostu wrzucić na luz. Mam tendencję, by wiele spraw brać od razu do siebie. Jeśli coś poszło nie po mojej myśli, zazwyczaj oskarżałam o to samą siebie. Co na dłuższą metę jest wyniszczające i zwyczajnie niezdrowe. Przez kilka pierwszych miesięcy w małżeństwie wiele napięć między nami było spowodowane moją postawą. Bo umówiliśmy się na wspólny spacer na konkretną godzinę. Kwadrans przed wyjściem byłam już gotowa a Mariuszowi coś przedłużyło się o kilka minut, czasem pół godziny. Wtedy automatycznie czułam złość. Zaciskałam usta i stalam przy drzwiach. Mariusz czuł presję, bo wiedział, że prędzej czy później okażę w jakiś sposób swoje pretensje. Taaaa… Oczywiście nawet jeśli udało nam się w końcu wyjść, nastroje były już nie te. Bóg wciąż uczy mnie być bardziej wyrozumiałą w stosunku do Mariusza. A mój Mąż ma naturę typowego żartownisia, mam ku temu wiele okazji:D Biorę więc więcej sytuacji na śmiech, bo to w końcu życie. W Niebie będzie czas na idealnie wyreżysorowany scenariusz!
5. A co do śmiechu…
Niby to tylko rok małżeństwa, a już zdążyłam dać mojemu Mariuszowi mnóstwo powodu do śmiechu. Czasem przez łzy… Pamietacie pamiętny dzień awarii Google’a? To było w grudniu zeszłego roku. Niektórzy umieszczali nawet z tej okazji posty, że koniec świata jest bliski, skoro taka firma zaliczyła awarię. Otóż Mariuszowi nie działała wtedy skrzynka, a potrzebował coś pilnie wysłać, jednocześnie czekał na bardzo ważną wiadomość. Poprosił więc mnie, jego niezawodną pomoc, żebym z mojego konta wysłała do niego testową wiadomość. A że jestem taką cudowną żoną, to postanowiłam wykorzystać tę okazję do skomplementowania mojego Męża. Tylko nie wiedzieć czemu napisałam dość intymny komplement… Mariusz połączył się zdalnie ze swoim komputerem z pracy, otworzył tego maila. I od razu zawołał mnie do siebie. Otóż w tamtym momencie przed ekranem siedział jego współpracownik i wszystko to przeczytał. No cóż, zdarza się najlepszym:D
Innym razem zostawiłam klucz w drzwiach wejściowych, przez co nie można było ich otworzyć z zewnątrz. Podczas gdy miałam słuchawki na uszach, mój Mąż próbował przez pół godziny dobić się do drzwi. Nie, telefonu nie słyszałam:D
Kilka razy coś mi nie wyszlo w kuchni, czegoś nie zrobiłam na czas. Mariusz zapomniał o obiecanych kwiatach, spóźniliśmy się w parę miejsc albo zrobiliśmy coś na ostatnią chwilę. Ale najważnejsze jest to, by obracać to w żart. I to jak najszybciej. Dla nas stało się to całką dobrą zabawą:D
4. Nie mogę stanąć w miejscu
Czasami o świeżo upieczonych mamach mówi się, że “zakopały się w pieluchach”. Ale na swój sposób grozi to również świeżym mężatkom bez dzieci. Bo bardzo łatwo jest zatracić się w codzienności. I między jednym a drugim praniem całkiem już zapomnieć, że przede wszystkim jesteśmy Bożymi Córkami a w drugiej kolejności Żonami. Po kilku miesiącach małżeństwa zaczęłam łapać się na tym, że centrum mojego wszechświata zaczęło kręcić się wokół obowiązków domowych i przyziemnych spraw. A przecież Bóg przeznaczył nas do pełnienia dobrych czynów, które z góry zaplanował dla nas do wykonania. Dlatego teraz w sposób celowy rozwijam dane mi przez Boga talenty. Przed małżeństwem łatwiej było wygospodarować na to czas:) Ale Mariusz bardzo mi w tym pomaga. Czasem nawet dosłownie każe mi zostawić pranie czy zmywanie naczyń i zrobić coś dla siebie. Raz kazał mi nawet iść na zakupy, co bym sobie trochę odpoczęła psychicznie. Nie stawiałam oporu:D
3. Nikt nie zapełni mojej pustki
Czasami zdarza się nam mieć za wysokie oczekiwania. Że jak to nie będzie cudownie w małżeństwie, że poczujemy się kochane, spełnione, urodzimy dzieci i będziemy szczęśliwymi już na zawsze szczęśliwymi żonami. I taki scenraiusz może się spełnić, nie zaprzeczam. Ale współczuję z całego serca wszystkim mężczyznom, których my kobiety weźmiemy sobie za gwarant naszego szczęścia. Naprawdę nie chciałabym być na ich miejscu. Bo to samobójcza misja, również dla jedości małżeństwa. Nikt i nic nie jest nam w stanie dać prawdziwego spełnienia – ono jest tylko w Bogu. Pamiętam, jak na trzy miesięace przed ślubem musieliśmy zmierzyć się z bardzo trudną dla nas sytuacją. Na tyle trudną, że nie miałam pojęcia czy ślub w ogóle się odbędzie. Potem nieoczekiwanie wybuchła pandemia. I naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, co dzieje się w moim życiu. W takim stanie zawieszenia żyłam prawie 3 miesiące. I nie zwariowałam. Ale tylko dlatego, że uchwyciłam się ze wszystkich sił Boga. Pamiętam wieczór, kiedy ze łzami w oczach oddałam Bogu całą sytuację z niepewnością co do ślubu. Doszłam do momentu, kiedy byłam w stanie z czystym sercem powierzyć Bogu stery. Nawet jeśli oznaczałoby to zerwanie zaręczyn. Ten moment był niezwykły, ponieważ nagle poczułam w sercu prawdziwą radość i pokój. Wkrótce cała ta zagmatwana sytuacja się wyjaśniła. A w moim sercu pozostała niewyobrażalna wręcz wdzięczność do Boga za to, że do tego jednak nie musiało dojść. Bo wydarzył się Boży cud i cała sytuacja się wyjaśniła.
2. Siła westchnień do Nieba
„Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 20). Możecie mi wierzyć lub nie, ale wspólną modlitwę w małżeństwie odbieram zupełnie w innym wymiarze duchowym. Potrzeba śmiałości, by otwierać się tak na wskroś przed Bogiem w obecności małżonka. Ja przynajmniej musiałam się do tego przyzwyczaić:) I trzeba na pewno wypracować w sobie nawyk wspólnego modlenia się. Dla nas jest to wciąż wyzwaniem, powiem bez bicia. Zwłaszcza kiedy był czas, że pracowaliśmy na różne zmiany w pracy i były dni, kiedy się mijaliśmy. Zresztą ta dziedzina życia zawsze będzie wystawiana na próbę. Bo modlitwa ma potężną moc. Daje też siły do przejścia tego, co jest nie do przejścia.
1. Co z tym seksem?
Cóż, nasza noc poślubna rozpoczęła się od awarii zlewu. Kolanko się zepsuło i cała woda spłynęła pod szafki, lodówkę, generalnie zalało pół kuchni. Mariusz bardzo się zdziwił, kiedy wyszedł z łazienki i zobaczył mnie na kolanach ze ścierką w ręku. Ale to właśnie takie historie nadają smak życiu:)
Jestem bardzo wdzięczna Bogu, że oboje mogliśmy wejść w małżeństwo z “czystą kartą”. Bo teraz wiem, jak bardzo subtelna i delikatna jest ta najintymniejsza sfera życia. I warta każdych wyrzeczeń.
Zaskoczyło mnie, do jakiego stopnia Bóg używa tej sfery, by kształtować mój charakter i uczyć miłości pozbawionej egoizmu. Bo miłość to czekanie. Również w małżeństwie. Zdaję sobie sprawę, że to mało popularne. Stosujemy naturalne metody planowania rodziny, z których jesteśmy bardzo zadowoleni. Jednak one zakładają, tak coraz rzadziej spotykane, czekanie na siebie nawzajem. Czy zawsze jest łatwo? Skłamałabym, gdybym powiedziała, że tak. Ale zawsze warto. Widzimy w tym głębszy duchowy wymiar wyrażający się poprzez szacunek do drugiej osoby, wyzbywanie się własnego egoizmu. Bóg to cudownie wymyślił!