Gdy jako dziecko smęciłam, że już nie mogę, to zdarzyło mi się usłyszeć „jak nie możesz, to odpuść”. To były moje pierwsze myśli, gdy usłyszałam ten komentarz znajomej: co by to naprawdę znaczyło jakbym miała odpuścić życie jako singielka. Opcje przyszły mi do głowy trzy.
Opcja 1: pójść do zakonu
Przez lata stawiałam Bogu deadline – jeżeli do 35. roku życia nie znajdę męża to… Jednak pójście do zakonu nigdy nie wchodziło w rachubę jako plan B.
Życie w zakonie faktycznie pod pewnymi względami może wyglądać jak opcja łatwiejsza niż życie samemu – już nie trzeba samemu zajmować się takimi sprawami jak płacenie rachunków, nie wraca się do pustego domu, otaczają nas ludzie. Oznacza jednak bowiem konieczność poddania się autorytetowi Matki generalnej i Siostry przełożonej. Oznacza utratę pewnych przywilejów i wolności – nie tylko trzeba pytać o zgodę, ale także niektóre rzeczy stają się „off limit” np. urlop na plaży w Grecji.
Życia zakonnego nigdy nie powinniśmy traktować jako opcji zamiast. Jest pięknym powołaniem, ale wymaga ono rozeznania.
Prawdę, która nie straciła na ważności, zawierały pamiętniki zakonne z XVII w., które czytałam przy okazji magisterki: nieszczęśliwa dziewczyna w konwencie uczyni nieszczęśliwym życie pozostałych sióstr.
Pójście do zakonu, jako opcja zastępcza spowoduje, że wniesiemy tam ze sobą cały bagaż nieuporządkowanych emocji, wśród który może znaleźć się żal do Boga, rozczarowanie, złość a nawet rozgoryczenie.
Opcja 2: wyjść za mąż za kogokolwiek
Mój kolega rzucił ostatnio dla żartu propozycję, że powinnam przeprowadzić się do niego do Londynu i za niego wyjść, skoro oboje jesteśmy po 30. i oboje chcielibyśmy dużą rodzinę.
Nie wchodzi to jednak w rachubę, bo on jest niewierzący. Dlaczego? Biblia mówi na ten temat bardzo jasno:
„Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo. Cóż bowiem ma wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jakaż jest wspólnota Chrystusa z Beliarem lub wierzącego z niewiernym? Co wreszcie łączy świątynię Boga z bożkami?”
2 Kor 6, 14-16a
Ostatecznym celem naszego życia, jako wierzących kobiet, nie jest samo małżeństwo, ale oddawanie chwały Bogu we wszystkim.
Dlatego to jest jedyna rzecz, z której nigdy nie zrezygnuję – mój mąż musi mieć osobistą relację z Jezusem.
Opcja 3: odebrać sobie życie
Wiem trochę to brutalne, ale prawdziwe. Niestety współcześnie także chrześcijanie zmagają się z depresją.
Brak męża i własnej rodziny może być czasem naprawdę przytłaczający.
Jeżeli w swym sercu czujesz tak głęboki ból z powodu braku męża oraz samotność, to wiedz, że gorąco się za Ciebie modlę.
Dla chrześcijańskiej singielki, jeżeli czuje powołanie do małżeństwa, a mąż nadal nie pojawił się na horyzoncie, to żadna z tych trzech opcji nie wchodzi w rachubę.
Co nam więc pozostaje? Żyć pełnią życia tu i teraz, z nadzieją na dalszy ciąg, każdego dnia ufając Bogu, że On ma dobre plany dla nas i nigdy się nie spóźnia. Bez względu na to, czy ostatecznie wyjdziemy za mąż czy też nie.
Jeżeli potrzebujesz w tym temacie zachęty, koniecznie zajrzyj do naszego sklepu, bo tam znajdziesz wyjątkowy kurs dla singielek „Nie czekaj – żyj pełnią życia tu i teraz”.
Photo by Priscilla Du Preez on Unsplash